Pierwszy tydzień w Egipcie był taki dziwny. Przyjechałam tutaj bez oczekiwań i zadowolona z życia, ale część mnie ewidentnie została w Hiszpanii. Tutaj też wygrzewam się w słońcu, rysuję, spotykam ciekawych ludzi, ale coś jest nie tak. Wszystkie owoce na ulicy są pokryte kurzem. Kobiety wydają mi się wystraszone. Słyszę tylko trąbienie samochodów, w powietrzu czuję tylko pleśń. Wiem, że to nie jest wina Kairu. Moja szklanka jest po prostu w połowie pusta. Z jakichś powodów ta podróż jest inna niż wszystkie poprzednie, jest nieekscytująca. Być może to jak wiele ludzi i miejsc opuściłam jeszcze we mnie pracuje. Tęsknię za relacjami, których nie musiałabym zaczynać od początku. Czuję się trochę samotnie. Brakuje mi wyzwań i celów. Coraz częściej zadaję sobie pytanie czemu tu przyjechałam, a raczej, jakim cudem te powody wydawały mi się wystarczające? A przecież wszystko jest dobrze. Trochę szarpię się z jedzeniem (wszędzie gluten) i z brudem w moim mieszkaniu. Ale widzę jak powoli prz
Wpadłam do Hanoi udręczona Sajgonem, spodziewając się, że lada chwila ktoś mnie okradnie albo że przyjdzie mi godzinami błądzić po labiryntach uliczek i alejek. To prawda, trochę błądziłam, ale z każdym krokiem coraz bardziej zapominałam o gazie pieprzowym w kieszeni moich spodni, który wyjęłam z plecaka po raz pierwszy w Azji. Była prawie Północ, a ja spacerowałam po ciemnym Hanoi, oświetlonym gdzieniegdzie szarymi lampami i czerwonymi światłami motocyklów. I było magicznie. Uśmiechnięte babcie siedzące przy drodze spoglądały na mnie spod kapeluszy, ale nikt się nie przejmował za bardzo moją obecnością. Przekroczyłam tory i weszłam w plątaninę alejek. Miałam adres do mojego hosta- nazwę ulicy, numer ulicy, numer i literkę alejki oraz numer domu. Google maps już dawno się poddał, ale mi się nie spieszyło, mogłabym tak chodzić i chodzić. Tak przywitało mnie Hanoi- pomimo zmęczenia i ciemności wpadłam tam jak śliwka w kompot i zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Miałam także niesa