Przejdź do głównej zawartości

Cairo, EGP

 Pierwszy tydzień w Egipcie był taki dziwny.

Przyjechałam tutaj bez oczekiwań i zadowolona z życia, ale część mnie ewidentnie została w Hiszpanii. Tutaj też wygrzewam się w słońcu, rysuję, spotykam ciekawych ludzi, ale coś jest nie tak. 

Wszystkie owoce na ulicy są pokryte kurzem. Kobiety wydają mi się wystraszone. Słyszę tylko trąbienie samochodów, w powietrzu czuję tylko pleśń. Wiem, że to nie jest wina Kairu. Moja szklanka jest po prostu w połowie pusta. Z jakichś powodów ta podróż jest inna niż wszystkie poprzednie, jest nieekscytująca. 

Być może to jak wiele ludzi i miejsc opuściłam jeszcze we mnie pracuje. Tęsknię za relacjami, których nie musiałabym zaczynać od początku. Czuję się trochę samotnie. Brakuje mi wyzwań i celów. Coraz częściej zadaję sobie pytanie czemu tu przyjechałam, a raczej, jakim cudem te powody wydawały mi się wystarczające?

A przecież wszystko jest dobrze. Trochę szarpię się z  jedzeniem (wszędzie gluten) i z brudem w moim mieszkaniu. Ale widzę jak powoli przyzwyczajam się do tego gdzie jeść, pomału zmieniam moje otoczenia i macham ręką na wiek mebli. Mimo wszystko brakuje mi powodów. Co robić? Jechać do Aswanu, do Dahab? 

Widzę dookoła siebie nieszczęśliwe życia. Brak perspektyw. Wszyscy się uśmiechają, nie chcą rozmawiać o tym jak źle się dzieje. Pytają dlaczego wybrałam Egipt, dlaczego tak go lubię. A prawda jest taka, że nie lubię Egiptu. Wierzyłam, i nadal tak myślę, że jest w nim coś fascynującego i magicznego, ale nie wiem czy będzie mi dane tego doświadczyć. Życia wydają się bardzo szare, a ja tęsknię za ciepłem i za przyjemnością małych rzeczy. Za wygodą. Za ciszą. Za zielenią. Pierwszy raz w życiu. I nie rozumiem dlaczego. 

zdjęcie zrobione przez Aleksa w Tunis village, Fayoum. Oddaje bardzo dobrze mój Egipt. 


Pierwszy miesiąc w Egipcie jest moim ostatnim miesiącem w Kairze. Po walkach żeby znaleźć choć odrobinę spokoju, po milionie zawodów, podjęłam decyzję żeby niedługo opuścić Egipt, a jeszcze prędzej opuścić Kair i czuję, że to dobra decyzja. 

Zdałam sobie sprawę, że całe dobro jakie mnie tu spotkało pochodziło ode mnie, a nie z zewnątrz. Przyznałam się do czegoś czemu wszysy tu starają się zaprzeczać. Że kwiaty w ogrodach tutaj są sztuczne i kiczowate, a pomimo to trzeba płacić za wstęp. Że nawet jak się wejdzie to jest się przytłoczonym ludźmi, a dookoła leżą śmieci. Że Egipt chyli się ku upadkowi i będąc tutaj na dłużej niesie się ciężar beznadziei razem z nimi.

I że nie chcę być bezdradna tak ja oni. Sztuczne uśmiechy i puste obietnice to na szczęście świat, w którym nie muszę żyć. Teraz już rozumiem co znaczy brak wolności. Niezauważalny i podstępny, systemowy. I nie dotyka on tylko kobiet. Ten system po prostu po mału osłabia Kairczyków traktując ich coraz mniej poważnie, z coraz mniejszym szacunkiem, zabierając zdolność do buntu, a nawet do kreatywności. Myśli szablonowe są mile widziane. Myśli pozytywne. Myśli, że może nie jest tak źle, bo jak inaczej pogodzić się z życiem tutaj każdego kolejnego dnia? 

Ciężko mi tu być i czuję, że jestem zirytowana, oburzam się widząc jak tu źle. Czuję, że moje serce napełnia się nienawiścią. Widzę w kobietach dawną wystraszoną siebie, która boi się, że nie odnajdzie sensu bez potulności i wdzęczności na siłę. Podróżowałam przecież wcześniej, odwiedziłam Egipt przez moim przyjazdem tutaj i jeśli byłaby we mnie jakaś determinacja albo wartość to mogłabym tu zostać. Ale nic takiego tutaj nie odnajduję, a wręcz z upływem czasu mniej i mniej powodów, dla których warto byłoby tu zostać.

Bardzo widzę, że mogłoby tu być szczerze i wartościowo. Wiem, że kiedyś tak było, o czym świadczą muzea i pomniki. W obecnej sytuacji są smutne, a niektóre wręcz śmieszne, jak piramidy, które tak ewidentnie wydają mi się teraz symbolem upadku Egiptu. 


Ludzie tutaj jeżdżą na miasto i wykupują zorganizowane wycieczki u przewodników, którzy na temat tych miejsc nie wiedzą nic. Tu są ruiny, a tu jest jezioro. 

Ludzie tutaj biorą ubera żeby nie przechodzić przez ulicę. Biorą wolne żeby czekać na majstra, który przykręci im żarówkę. Godzinami czekają na autobus który nie przyjechał. Płacą pięć razy więcej za kawę żeby wypić ją w czystym pomieszczeniu. Codziennie zmagają się z problemami, które spotkały i mnie i myślałam, że po prostu nie rozumiem jak tu żyć. Ale oni też nie za bardzo wiedzą, po prostu koniec końców akceptują, że załatwienie czegokolwiek trwa wielokrotnie dłużej niż powinno. 

Mam wrażenie, że moja szczerość nie była tutaj mile widziana. Dziewczyny w biurze zawsze się uśmiechają i szukają dobrych stron każdego problemu. Ciężko zbudować szczerą relację na small talku i pustych obietnicach. Obiecano mi tutaj wszystko, wycieczki, kawy, jedzenie, pomoc z mieszkaniem, z jedzeniem, z zakupami, z metrem, z nauką arabskiego. I nic z tego się nie wydarzyło. 


Oczywiście, spotkały mnie tutaj miłe rzeczy. Słońce, palmy. Ale, jak powiedział mi Sergi, dobre rzeczy przydarzają mi się tutaj pomimo Egiptu, a nie dzięki niemu. Wyjazd z dala od Kairu był mi bardzo potrzebny i dopiero tam mogłam odpocząć. Poczułam się jakbym wyciągnęła wodę spod wody. Jakby wróciła mi sprawczość i siła. 

Bardzo ciężko podjąć mi tę decyzję. Jest we mnie duże poczucie porażki, czuję się słaba i widzę, że popełniłam błąd przyjeżdżając tutaj i ciężko mi zaufać swoim przyszłym decyzjom. Ale podejmując każdy kolejny krok w stronę wyjazdu czuję, że to dobra droga, droga w kierunku miłości.

Więc wracam do szczerych relacji pełnych zaufania, które tak cenię w swoim życiu. Czuję się teraz o wiele pewniejsza siebie i jestem niesłychanie wdzięczna za Olę, Zuzię, Sergiego i Ra. Każdy z nich kierował mnie z powrotem do siebie gdy się pogubiłam i nigdy mnie nie zawiedli. Czuję, że to dzięki nim udało mi się podjąć tak trudną decyzję. 




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Moje Haoi 2019

Wpadłam do Hanoi udręczona Sajgonem, spodziewając się, że lada chwila ktoś mnie okradnie albo że przyjdzie mi godzinami błądzić po labiryntach uliczek i alejek. To prawda, trochę błądziłam, ale z każdym krokiem coraz bardziej zapominałam o gazie pieprzowym w kieszeni moich spodni, który wyjęłam z plecaka po raz pierwszy w Azji. Była prawie Północ, a ja spacerowałam po ciemnym Hanoi, oświetlonym gdzieniegdzie szarymi lampami i czerwonymi światłami motocyklów. I było magicznie. Uśmiechnięte babcie siedzące przy drodze spoglądały na mnie spod kapeluszy, ale nikt się nie przejmował za bardzo moją obecnością. Przekroczyłam tory i weszłam w plątaninę alejek. Miałam adres do mojego hosta- nazwę ulicy, numer ulicy, numer i literkę alejki oraz numer domu. Google maps już dawno się poddał, ale mi się nie spieszyło, mogłabym tak chodzić i chodzić. Tak przywitało mnie Hanoi- pomimo zmęczenia i ciemności wpadłam tam jak śliwka w kompot i zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Miałam także niesa

Autostop i spanie na dziko!

Po podróży w Trodoos autostop cały czas chodził mi po głowie. Moja najlepsza póki co przygoda cypryjska zaczęła się w Niedzielę. Podczas spotkania Coachsurfurów rzuciłam moim dwóm kolegom : hej, mam cztery dni wolnego, chcecie pojechać w Czwartek na camping? Natomiast Ali i Mohamed odpowiedzieli ,,no jasne". I tak oto powstał nasz dream team. Jak powszechnie wiadomo, poza namiotem i butelką wody nie trzeba wiele więcej żeby przetrwać na Cyprze. Ali zapomniał prześcieradła i nie słyszałam żeby się skarżył (a skarżył się na brak poduszki).  Rozpoczęliśmy czasowym fiaskiem stając na wylotówce z Girne grubo po 13:00. Nasz znajomy pokonał naszą autostopową drogę tydzień wcześniej i wyjechał o 11:00... Nic więc dziwnego, żę trochę czekaliśmy. Już na pierwszym przystanku pokazaliśmy swoją amaturszczyznę stając pod radarem... Dopiero po kwadransie kierowców dziko wymachując na coś ponad naszymi głowami w końcu się obróciliśmy i dusząc ze śmiechu przeszliśmy kilka metrów dalej. Po

Karpaz- dzikie plaże i osiołki

Zanim jeszcze przyjechałam na Cypr usłyszałam o rezerwacie osiołków na Północy. Kiedy wynajem samochodu okazał się sto razy trudniejszy niż się spodziewałam (osoby poniżej 25 lat musza płacić spore depozyty, dodatkowo szaleni kierowcy i lewa strona jezdni), a autostop okazał się moim alter ego, postanowiłam dostać się tam na stopa. Dobrałam sobie znajomego z coachsurfingu i uznaliśmy, że przenocujemy w Girne, a z rana ruszymy na cypel.  Do dziś zadziwia mnie nasze szczęście. Coachsurfer, do którego napisaliśmy z prośbą o nocleg zaproponował, że nie tylko odbierze nas z Nikozji i pokaże okoliczne atrakcje, ale z chęcią poświęci nam cały kolejny dzień i zawiezie dokąd nam się żywnie podoba, choćby i do Karpaz.  I tak też się stało. Mustafa, nasz prywatny szofer i przewodnik, pokazał nam najlepsze miejsca na północy, nauczył jak karmić osiołki, oraz pokazał mi najpiękniejsze miejsce jakie dotychczas miałam okazję podziwiać na tej wyspie.  Podobno wie o niej