Po podróży w Trodoos autostop cały czas chodził mi po głowie. Moja najlepsza póki co przygoda cypryjska zaczęła się w Niedzielę. Podczas spotkania Coachsurfurów rzuciłam moim dwóm kolegom : hej, mam cztery dni wolnego, chcecie pojechać w Czwartek na camping? Natomiast Ali i Mohamed odpowiedzieli ,,no jasne". I tak oto powstał nasz dream team.
Jak powszechnie wiadomo, poza namiotem i butelką wody nie trzeba wiele więcej żeby przetrwać na Cyprze. Ali zapomniał prześcieradła i nie słyszałam żeby się skarżył (a skarżył się na brak poduszki).
Rozpoczęliśmy czasowym fiaskiem stając na wylotówce z Girne grubo po 13:00. Nasz znajomy pokonał naszą autostopową drogę tydzień wcześniej i wyjechał o 11:00... Nic więc dziwnego, żę trochę czekaliśmy. Już na pierwszym przystanku pokazaliśmy swoją amaturszczyznę stając pod radarem... Dopiero po kwadransie kierowców dziko wymachując na coś ponad naszymi głowami w końcu się obróciliśmy i dusząc ze śmiechu przeszliśmy kilka metrów dalej. Po około pół godziny spotkaliśmy naszą pierwszą wybawczynię i zaczęliśmy przygodę!
Ludzie raczej nie pytają o to dokąd jedziesz, zakładają, że prosto i będą cię wieśćprosto dopóki nie będą musieli zjechać. Stosunkowo niewiele osób mówi po angielsku, ponad połowa porozumiewała się z nami po turecku mówiąc bardzo głośno i gestykulując (jako iż tureckiego to my nie pojemaju) lub wcale- po prostu kiwnęli głowami i machnęli ręką na powitanie i pożegnanie.
Na drugi dzień wybraliśmy się na wielugodzinną tułaczkę do rezerwatu osiołków. Przez godzinę towarzyszył nam piesek, Damian, później już tylko skwar i osiołki. Zwiedziliśmy tamtejszy kościółek i nabraliśmy wody ze świętego źródełka, którą to później użyliśmy do mycia zębów, co uważam za osobisty wyczyn.
Na drugi dzień nie było tak kolorowo, ale humory nas nie opuszczały. Po dwóch godzinach spania przy drodze i wielu płonnych nadziejach, urocza starsza para podwiozła nas do miasta nieopodal, gdzie wypiliśmy colę i passa od razu nam dopisała.
Wielu kierowców to mężczyźni i pytali mnie o numer nawet pomimo chłopaków tuż obok, skończyło się jednak na tym, że koniec końców tylko jeden z nich zostawił swój numer nam.
Przyznaję, że ta wycieczka była idealna-- pomimo incydentu z mięsnym makaronem, czekaniem dwóch godzin na zbawienie, braku poduszek i ciepłej wodzie. Idealna!!!
Pozwoliło mi to także lepiej poznać i spędzić czas z niesamowitymi chłopakami, których teraz z pewnością mogę już nazwać przyjaciółmi. :)
Mieliśmy chwile, w których chyba żadne z nas nie wierzyło, że dotrzemy na miejsce. Bądź co bądź, wybraliśmy najbardziej odludny skrawek wyspy. Jednak koniec końców zawsze ktoś się nad nami litował. Kierowcy na Cyprze są szaleni, ale ludzcy- każdy chociaż machał albo robił przepraszający gest, nie brakowało też takich którzy za pomocą skomplikowanych znaków wysilali się na jakąś dłuższą wymówkę, zawsze dla nas nie zrozumiałą.
Przeżyliśmy też chwilę terroru kiedy zatrzymał się dla nas policjant-- autostopowanie nie jest chyba zbyt legalne, szczególnie że byliśmy wtedy na, pustej co prawda, trasie szybkiego ruchu. Ale zatrzymał się tylko po to żeby nas podwieźć i spróbować nauczyć nazw mijanych wsi.
Mieliśmy szczęście spotkać na trasie właściciela baru na plaży- Golden Beach, najsławniejsza w tych rejonach oraz nasz cel. Zawiózł nas pod samiuśki podest i oświadczył, że możemy się rozbić gdziekolwiek byloeby nie na plaży. Na większości plaży na Cyprze, jednak w szczególności w północnych stronach, wstęp na plaże jest zabroniony po 20:00 ze względu na żółwie. Po kąpieli rozbiliśmy namiot i porzuciliśmy go na pastwę losu -- czas na kawę i karty.
Rano okazało się, że robiliśmy się bezwstydnie na środku parkingu, ale tułacze życie już tak weszło nam pod skórę, że nawet go nie przestawiliśmy aż do wieczora.
Kąpiel w morzu przy świetle księżyca było magiczne. I każdy kto tego doświdczył nie zdziwi się, że w tamtym właśnie momencie postanowiliśmy zostać na golden beach dzień dłużej.
Na drugi dzień wybraliśmy się na wielugodzinną tułaczkę do rezerwatu osiołków. Przez godzinę towarzyszył nam piesek, Damian, później już tylko skwar i osiołki. Zwiedziliśmy tamtejszy kościółek i nabraliśmy wody ze świętego źródełka, którą to później użyliśmy do mycia zębów, co uważam za osobisty wyczyn.
W zabójczym słońcu toraliśmy do końca i czuliśmy, że pogoda nas powolutku zabija. Udało nam się zaczepić parę Walijczyków którzy podwieźli nas kawałek, a dwie godziny później podwieźli do bram rezerwatu gdy już opadliśmy z sił i siedząc na jezdni czekaliśmy na zbawienie słuchając Jacksons Five.
tym razem osiołki dostały ogryzek
Wielu kierowców to mężczyźni i pytali mnie o numer nawet pomimo chłopaków tuż obok, skończyło się jednak na tym, że koniec końców tylko jeden z nich zostawił swój numer nam.
Przyznaję, że ta wycieczka była idealna-- pomimo incydentu z mięsnym makaronem, czekaniem dwóch godzin na zbawienie, braku poduszek i ciepłej wodzie. Idealna!!!
Pozwoliło mi to także lepiej poznać i spędzić czas z niesamowitymi chłopakami, których teraz z pewnością mogę już nazwać przyjaciółmi. :)
Komentarze
Prześlij komentarz