→Hiking!
Od kiedy zobaczyłam górskie szczyty z samolotu, nie mogłam się doczekać wypadu w cypryjskie góry. Nie jestem może fanem wspinaczki, ale spacery wśród przyrody to na pewno moja para kaloszy.
Dlatego gdy Giorgi, kolega z coachsurfingu zaproponował mi wypad do Trodoos, napisałam do szefa o dzień wolny i od razu odpisałam JEDZIEMY.
Strona internetowa pokazuje wiele zdjęć, ale nie zawiera żadnych praktycznych informacji. Zdjęcia i linki STRONA TROODOS, ale map ani na lekarstwo. Stwierdziłam, że zapewne szlaki roją się od oznakowań i biur informacji, więc yolo, zorientujemy się na miejscu.
Autobus do Troodos bierzemy ze stadionu, więc trzeba jeszcze tam dojechać. O szóstej rano... No ale trudno. Nasz autobus spóźnia się 20 minut i nie ma go na rozkładzie, ale za to kosztuje 1,5 euro. Niedługo później dowiadujemy się, że czeka nas przesiadka.
Przed autobusem na stacji końcowej, półtorej godziny później, czeka na nas zdezelowany van, okazuje się że za darmo wozi ludzi na szczyt, do Troodos. Robi się coraz zimniej i żałujemy, że nie wzięliśmy bluz, chociaż rady ubrania długich spodni to chyba przesada.
Wysiadamy pół godziny później pełni płonnych nadziei- jest godzina dziewiąta rano, ale wokół żywego ducha. Jest budynek, jakaś chata, ale zamknięta. Na pytanie do kierowcy kiedy odjeżdża ostatni autobus, on odpowiada ,,okej" i odjeżdża. Przygoda!
Próbujemy google, ale słabo z sygnałem. Znajdujemy tabicę informacyjną i kierujemy się do centrum informacji, które jest zamknięte. Czekamy symboliczne piętnaście minut, chłopaki z knajpy naprzeciw (też czekają na szefa) mówią nam, że trochę to może potrwać zanim ktoś się tu pojawi. No trudno! Włączyliśmy googla, wpisaliśmy ,,waterfall" i w drogę !
A droga malownicza. Idziemy asfaltem, ale mijają nas tylko dwa samochody przez pół godziny. Dochodzimy do początku szlaku i dowiadujemy się że to szlak wodospadów i cały czas biegnie w górę, ale warto. Nie jest pętlą, więc trzeba będzie wracać.
Zaczynamy.
Ścieżka malownicza i cały czas czekamy kiedy będzie pod górkę, ale koniec końców non stop schodzimy. Szlak biegnie często kamiennymi schodami, trzy razy przeskakujemy po kamieniach przez rzekę. Faktycznie mijamy mini wodospady, a po około 1,5 godziny docieramy do dużego wodospadu, który robi wrażenie (zdjęcie robiłam analogiem także zapraszam na stronę Troodos w celach widokowych)
Zgodnie stwierdzamy, że nie wracamy tą samą drogą, aż tak ciekawa nie była, więc idziemy dalej. Dopytujemy o drogę, cypryjska rodzina mówi, że bez samochodu nie wydostaniemy się z końca szlaku i że na końcu jest restauracja. Głód zwycięża, stwierdzamy, że może ktoś nas podwiezie.
Na miejscu jem najgorsze frytki w moim życiu. Knajpa przypomina nasze polskie nadmorskie smażalnie ryb gorszego sortu. No cóż. Gorsze jest to, że nikt nie jesdzie w naszą stronę, postanawiamy złapać stopa.
Ktoś w końcu się zatrzymuje i pyta dokąd jedziemy. Gdy z naszych ust pada ,,Kakopetria", gość łapie się za głowę. ,,Ależ to w drugą stronę!" Nie wie co mówi, pokazuję mu mapę. ,,Tak", stwierdza ,,ale przez północ nikt nie jeździ, musicie jechać naokoło". Ech, przechodzimy na drugą stronę. Po dziesięciu minutach ktoś się zatrzymuje. ,,Kakopetria?!" dziwi się ,,to w drugą stronę! Ale kawałek mogę was podwieźć".
Zawsze chciałam spróbować autostopowania i stwierdzam, że to płynie w mojej krwi.
Łapiąc trzy stopy na odcinku 30km dotarliśmy do naszego punktu startowego, do Kakopetrii :)
→Kakopetria
Wszystko poszło zgodnie z planem i dotarliśmy na miejsce półtorej godziny przed ostatnim busem do Nikozji (15:45). Miasteczko jest malutkie i śliczne. Warto poszwędać się krętymi uliczkami, popatrzeć na owocowe drzewa (cytryny, limonki, jabłka, śliwki) i, moich osobistych faworytów, kaktusy.
Kakopetria- warto zapamiętać chociażby ze względu na nazwę!
Komentarze
Prześlij komentarz